ZDiT unieważnił przetarg na rower publiczny, ponieważ najtańsza oferta była o 6 milionów wyższa niż kwota dostępna na ten cel (13 mln). Jednocześnie jednak zgłosił wniosek do skarbnika miasta o dodatkowe pieniądze, aby system ruszył jeszcze w tym roku. Wniosek ten ma małe szanse na powodzenie. Poniżej wyjaśniamy, dlaczego jednak nie ma sensu dokładać miejskich pieniędzy

Tak mogą wyglądać panele obsługi przy stacjach dokujących.Ogłoszenie przetargu na łódzki rower publiczny spowodowało lawinę pytań od potencjalnych wykonawców. Poszły za nim dziesiątki zmian w warunkach, przesunięcie terminu otwarcia ofert, a także rozpoczęcia funkcjonowania systemu na 15 września. Tak więc czas funkcjonowania systemu w tym roku byłby bardzo krótki (łódzki system, podobnie jak inne działające już w Polsce, ma być zwijany na zimę). Termin uruchomienia systemu był cały czas określony datą dzienną, chociaż stając do niego oferenci nie mieli żadnej gwarancji, kiedy zostanie z nimi podpisana umowa. W poprzednich przetargach na rower publiczny często zdarzały się protesty przegranych wykonawców, dodające kolejne tygodnie niepewności. W konsekwencji zwycięzca mógł mieć mniej niż dwa miesiące na ustawienie w Łodzi 50 stacji z 500 nietypowymi rowerami, które prawdopodobnie będą musiały być produkowane specjalnie dla Łodzi. W ciągu tych dwóch miesięcy trzeba by też znaleźć czas na liczne uzgodnienia i testy. Narzucenie takiego tempa z pewnością miało wpływ na cenę. Tak więc płacilibyśmy drożej nie za lepszą usługę, tylko przyjemność przecięcia wstęgi przed wyborami.

W unieważnionym już przetargu miała liczyć się nie tylko cena, ale jak operator systemu będzie dzielił się wpływamy z miastem, a także ile dodatkowych rowerów postawi ponad obowiązkowy tysiąc. NextBike i BikeU – jedyne firmy, które złożyły Łodzi oferty – zaproponowali, że wszystkie lub prawie wszystkie pieniądze będą oddawać miastu, a także całkiem sporą liczbę dodatkowych rowerów. To również podniosło cenę – znacznie powyżej limitu zapisanego w budżecie miasta. Oferenci dobrze o tym wiedzieli, bo budżet jest przecież jawny. Czy więc naprawdę chcieli uruchomić ten system jesienią, czy raczej doprowadzić do unieważnienia całej procedury i przesunięcia startu na rok 2015?

Ewentualne dosypanie pieniędzy na uruchomienie systemu już w tym roku nie sprawi, że system będzie w czymkolwiek lepszy dla swoich użytkowników. Co więcej, terminy staną się tak wyśrubowane, że można się spodziewać, że i tak z jakichś powodów nie uda się ich dotrzymać. Należy teraz skupić się na dopracowaniu warunków przetargu i zaplanować start systemu na wiosnę 2015. A do tego czasu poprawić stan infrastruktury na terenie objętym zasięgiem systemu, z którego zapewne będzie korzystać kilka tysięcy nowych, niedoświadczonych rowerzystów każdego dnia.

Z dokumentami z unieważnionego przetargu można zapoznać się tu (kliknij).

{wm}